To jest opowieść o mglistym poranku, o szarych odcieniach zieleni. Ubrana w zapach straszący skrzydlate bestie, kalosze ochronne, ostrza i sakwy, wyruszam w dziką zieleń. Instynkt odkrywcy prowadzi mnie tunelami wysokich pokrzyw, trzcin i wierzbowych liści. Wyostrzone zmysły wychwytują cenne kształty i co chwilę błysk ostrza i sakwa robi się cięższa.
Świat wpaja nam od wieków, że co dalekie – to cenne. Pozyskane w krajach, gdzie zima jest latem albo nie ma jej wcale, jest lepsze, droższe i bardziej luksusowe od tego, co obok. Czy to prawda? Mastyks z Chios, ogoniasty pieprz i nasiona kakao leżą na moim stole. Lubię, nie są jednak dla mnie szczytem ziołowych marzeń: wolę rzeczy pozyskane większym wysiłkiem, niż kliknięcie myszką.
Nie to, co mogę mieć, tylko to, jak mogę żyć – to dla mnie przyjemność. Rośliny zmieniły moje życie i teraz stąpam po miękkim mchu, brodzę w gęstwinie liści, brudzę palce sokiem i ziemią. Widzę te cenne skarby, kształty, kolory. Zbieram dzikie zioła.
Zbieram sierpniowe czyśćce błotne o zapachu podobnym do trędownika – wyłaniają się z gęstwiny traw i pokrzyw jak soliści, nie chcą rosnąć w skupisku, które łatwo byłoby przekopać dla pysznych bulw. Bardzo lubię smak tych podziemnych frytek, dziki lubią je jeszcze bardziej. Uśmiecham się w myślach do Gosi z bloga Trochę inna cukiernia: uprawia czyśćca błotnego w doniczce, na balkonie, dla smaku. Ja zbieram czyśćca ziele do moich leków: czyściec czyści, nie dlatego, że myje – czyści z chorób.
Żółte gwiazdki w plątaninie zieleni, tojeść pospolita powoli przekwita, dostrzegam już kulki owoców. Cenię sobie te kwiatki, bo dla skóry to prawdziwa radość, dla ciała relaks. Łączę tojeść z korą kaliny i odrobiną lukrecji, w herbatce dla odprężenia mięśni, kojenia zmysłów i wypłukania toksyn. Kwiat lawendy chciałby się przytulić do tej mieszanki, ale nie jestem plantatorem: zbieram dzikie zioła, znajduję leki w zanurzone w falujących trawach, skryte w cieniu drzew, w chłodzie strumienia. Zbieram dzikie zioła w rytm słońca i księżyca, spokojnie, bez klikania, pośpiechu. Nie nawadniam, nie pielę, nie narzucam rytmu ani formy. Jestem zielarskim nomadą. Nie mówię, że to lepiej czy gorzej – tak po prostu jest i tak lubię. Nie będzie lawendy w mojej herbatce, zamiast fioletu z ogrodu wybiorę jaskółcze ziele spod dębów, serdecznika ze skraju polany.
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Inez Herbiness (@inez_herbiness)
Mglisty poranek prowadzi mnie tropem dzikich ziół dla młodej skóry: wyszukuję dorodne owoce jarzębiny na niskim drzewie; uczep na moim tajnym stanowisku zażółcił się w tym roku późno, nie czas jeszcze na zbiory – wolę poczekać na więcej rogatych nasion; wąkrota ukryta pod lasem rozkoszuje się wilgocią poranka, mokrą ziemią, cieniem wysokich traw. Umiem odnaleźć polskie „lotosy” – Lotus corniculatus. To komonica zwyczajna, sprzedawana przez niedouczonych kupców pod nazwą „lotos królewski”, jakby sądzili, że królewskość komonicy przysporzy więcej splendoru. Komonica bogata jest bez korony: saponiny, fitosterole, flawonoidy w idealnej kompozycji dla skóry dojrzałej i w herbatkach, skuteczniejszych niż te z czerwonej koniczyny.
Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Inez Herbiness (@inez_herbiness)
Serum odmładzające skórę: wąkrota, pępawa, liście winobluszczu, komonica, jarzębina, tojeść, niecierpek, wyka, olej z pestek malin, koenzym Q10, alkohol cetylowy, guma ksantanowa, olejek wetiwerowy, konserwant ecocert.
Jeżyny, nasiona niecierpka i babki, ostatnie pąki kozibrodów, kwiaty wiesiołka,pierwsze dojrzałe owoce późnej czeremchy: to moje śniadanie w ten mglisty poranek. Przyglądam się wyniosłym łodygom wiesiołka: już za kilkanaście dni te mega-paki nasion o orzechowym smaku gotowe będą do zbiorów. Babka przywodzi mi na myśl ziołowy wynalazek…
Wracam do leśnej pracowni i przemieniam zioła w preparaty: maceruję w solankach, hydroksykwasach i kwasach fenolowych, wodzie, glicerolu, etanolu i olejach. Łączę, komponuję, tworzę: przetwory z roślin jadalnych, galeny z roślin leczniczych, kosmetyki z roślin dla urody i życie, z roślin zmieniających życie.
Chcesz zacząć, zobaczyć, poznać? Doświadczyć bogactwa dzikości? Brodzić w luksusie płytkiej rzeki, płynącej zielem smotrawy, czartawy, niecierpka, przelotów i sama nie wiem, czym jeszcze? 19-21 sierpnia Tylawa-Krosno:
Takiej wyprawy jeszcze nie było.
strona www.zlot w Krośnie – zajrzyj i dowiedz się więcej
albo napisz maila inez (małpa) herbiness.com
Ten post ma 2 komentarzy
Czasem łatwo dać się zwieść uproszczeniom… Jako posiadaczka grupy krwi 0Rh- nie mogłam zrozumieć jaki ze mnie „pierwotny dzikus” skoro nie jem i nie znoszę mięsa od dzieciństwa. Wszystko się zgadza – menu oparte na „dzikich” roślinach i ciągłe wyprawy „po dzikie zbiory” wszystko tłumaczą 🙂 Herbiness – wznoszę toast za zielarskich nomadów!!! 🙂
Anno, właśnie, jak się cieszę na spotkanie, Ty dobry Duszku <3
Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.