Poczuj zapach drzew. Zapach daglezji.

To był jeden z tych mglistych dni, kiedy nigdzie się nie spieszysz, bo nie pamiętasz po co. Piłam kawę w małym barze przy drodze do Koszalina, niecałe 20km od mojego domu. Bar stoi obok stacji paliw, jednej z tych bez jaskrawego logo, gdzie do obsługi wystarczy jeden pracownik. Ekspres do kawy był popsuty, moja kawa po prostu zalana gorącą wodą, w wielkim, białym kubku. Zajęłam się zatapianiem łyżeczką grubo mielonych okruszków, które nie chciały opaść na dno, a bar powoli zapełniał się klientami. Miałam wrażenie, że każdy z nich zna na pamięć nazwy serwowanych tu potraw. Nazwy brzmiały domowo, zgodnie z neonem na dachu baru: domowa kuchnia; wystrój niewyszukany, ale przytulny, z ciepłym kominkiem i regałem na książki. Niektórzy klienci wyglądali na podróżnych, ale przyzwyczajonych już do zwyczajów baru – pewnie podróżują tą trasą często.Inni sprawiali wrażenie, że mieszkają gdzieś blisko i przyjechali po prostu na gorący posiłek, bo w domu dzisiaj mało czasu na gotowanie obiadu – ja  byłam gdzieś po środku, jeszcze nie podróżna, a już nie z tej okolicy. Zestaw dań, zachowanie klientów, mgła i grubo mielona kawa, która nie chciała opadać na dno, zdały się nagle tak surrealistyczne, jakby to miała być sceneria filmu, a ja zostałam scenarzystą, spisującym scenariusz z fusów kawy. Jaka intryga zakłócić ma ten spokój? Jaki wątek główny ma rozpalić emocje? Dla mnie wystarczy ten klimat, mgła, wykrzywiona od wiatru sosna, stojąca za murkiem, historia popsutego ekspresu, linia horyzontu, przybycia i wyjazdy, ale to pewnie zbyt nudne dla świata. Światu nie wystarczy to zagubione w czasoprzestrzeni miejsce, światu potrzebny tu agent Cooper i kryminalna zagadka.
Moje myśli przeniosły się w okolice filmowego Twin Peaks: wszędzie tam rosną wielkie, zielone drzewa, douglas fir, czyli daglezje: szumiące, zielone, o zniewalającym zapachu. Nagle to ja jestem jak agent Cooper i chciałabym wytropić te daglezje, zerwać trochę igliwia i pączków dla zapachu. Wyjęłam podręczną biblioteczkę ze zbiorem potrzebnych informacji: daglezja to drugie po sekwoi największe drzewo świata, w lasach na wschodnim wybrzeżu USA i Kanady dorasta prawie do 80 metrów wysokości. W XIX wieku podejmowano liczne, udane próby uprawy daglezji w lasach Europy, w Polsce największe skupiska daglezji spotkać można na Kaszubach i na Pomorzu. Aleję daglezjową podziwiać można w arboretum w Karniszewicach, drzewa zasadzono najprawdopodobniej w roku 1881.
“Dajen, te duże, zielone drzewa obejrzeć można w arboretum w Karniszewicach. Sprawdź proszę, jak tam dojechać i czy trzeba umawiać wizytę.Zanotuj to miejsce i przypomnij mi, jeśli kiedyś będę w pobliżu” – powiedziałam do cyfrowej asystentki. Odpowiedź była szybka: “Dojazd do arboretum: za 3km skręć w lewo i jedź prosto 4km. Otwarte.”
3km w lewo i 4km prosto to nie ma żadnego porównania do wyprawy, którą dla obejrzenia daglezji podjął 200 lat temu szkocki ogrodnik David Douglas. Plan jego wyprawy był taki: przybyć statkiem na zachodnie wybrzeże Ameryki Północnej, pójść na zachód, aż do Pacyfiku i z powrotem –  na piechotę, konno, czółnem, z bagażem znalezionych skarbów: nasionami, sadzonkami, szkicami. Taki klasyczne zajęcie Tropiciela Roślin,ang. Plant Hunter, podróżników i zdobywców, których celem było przemierzanie tajemniczych lądów i wyszukiwanie nowych gatunków botanicznych dla celów europejskiego ogrodnictwa, medycyny i przemysłu. Dzisiejsi Poszukiwacze Roślin to jak spadkobiercy tej tradycji – podejmują wyprawy w przeszłość, by przywrócić sławę roślinom, o których ludzie z dziwnych powodów zapomnieli. David Douglas był pierwszym Europejczykiem, który zakochał się w daglezjach – dzisiaj drzewo nazywane jest jego imieniem, to douglas fir, jodła daglasa. Łacińska nazwa Pseudotsuga mienziesii odnosi się do botanika Archibalda Menziesa – Zdobywcy Roślin, który to poznał daglezje nieco wcześniej, ala najwyraźniej nie uległ ich urokowi. Pseudotsuga oznacza „podobna do tsugi”, czyli choiny kanadyjskiej, rosnącej na wchodzie Kanady.
Bogate towarzystwo XIX wieku podziwiało odwagę Podróżników, gotowych porzucić wygodę fotela, ciepło domowego ogniska, by podjąć ryzyko wyprawy w nieznane, odkrywać tajemnice, przeżywać trud i niewygodę. Bogacze gotowi byli finansować ekspedycje w zamian za nowe okazy do przypałacowego ogrodu i parku. To czasy budowy ogrodów botanicznych, oranżerii, tych cudnych miejsc, w których czas zdaje się stać w miejscu: szklane sufity, żelazne konstrukcje, żeliwne ozdoby i masa zieleni. To wtedy Roślina oznaczała przygodę i skarby. Roślina dawała emocje.
Nowe gatunki roślin oznaczały również nowe możliwości dla przemysłu drzewnego. Daglezja idealnie przystosowana do  klimatu górskich stoków na oceanem, okazała się świetnym rozwiązaniem w szkockich lasach, ojczyźnie Davida Douglasa. Niedługo potem leśnicy innych krajów zaczęli zakładać uprawy eksperymentalne na swoich terenach, na przykład w Karniszewicach – tu w 1881 zasadzono daglezje, jodły kaukaskie, cyprysy nutkajskie, żywotniki olbrzymie. Historia gdzieś zawieruszyła imiona pomysłodawców tego przedsięwzięcia, nie wiemy, jaki Tropiciel Roślin dostarczył sadzonek. Jedyna wskazówka to głaz znaleziony wśród drzew, data 1881  i notka o zjeździe leśników pomorskich „Pom. Forst. Verein 1881″
Kończę kawę, żegnam się i ruszam 3km drogą prosto, potem skręcam w lewo. Za zakrętem kamienna nawierzchnia miejscami załatana asfaltem, wąsko, znak drogowy “uwaga, miękkie pobocze”. Uwielbiam te drogi, jakby zagubione w planach zagospodarowania, jakby z innej epoki. Cieszę się przy okazji, że kamiennej drogi do mojego domu nikt do tej pory nie ulepszył asfaltem – może to dzięki temu, że jest w o wiele lepszym stanie, niż ta, po której teraz jadę. Jeśli zechcę stąd wrócić do domu to trzeba jechać tak: zawrócić do drogi głównej,  skręcić w lewo, po 8km skręcić w prawo na wąską drogę, wysadzaną aleją drzew pokrytych porostami; potem prosto przez skrzyżowanie, drogą przez płaskie pola – tam niebo jest większe, niż na ukraińskim stepie,  asfalt wąski, pobocze żwirowe, więc jeśli jedzie ktoś z drugiej strony po prostu zatrzymaj się na poboczu i poczekaj, aż przejedzie; dalej w prawo, drogą przez moreny czołowe, plątanina jarów, wąwozów, gór porośniętych bukami, później w lewo, przez most o wyglądzie bardzo muzealnym, jakby z tego samego żelaza, co stuletnie oranżerie; dalej w górę i w końcu w lewo, na kamienny trakt. To miejsce ociepla moje serce, daje błysk w oczach, wystarczy wspomnienie – kamienna droga wyżłobiony w stoku góry, jak w Himalajach: po prawej stromo w górę, po lewo ostro w dół, w dole rzeka. Jeśli stoisz na jej brzegu, droga jest niewidoczna, stok góry wygląda wręcz dziewiczo – grube pnie buków połamanych przez wichry leżą i butwieją, roślinność taka bogata, las taki uroczy. Nagle auto przecina krajobraz jak suwak zamka od kurtki, śmieszne i głośne. Droga  prowadzi do jeziora i dalej do dużej wsi. Łatwo przegapić ostry zjazd w dół, do mojego domu, na wyspie, pomiędzy dwiema rzekami.
Tymczasem droga łatana asfaltem prowadzi prosto do daglezji: arboretum otoczone jest płotem, od frontu drewniana brama. Wchodzę do środka i widzę – ogromne drzewa, grube pnie, otulone łuszczącą się korą, gałęzie wzniesione na kształt uśmiechów i na ziemi masa gałązek, zrzuconych z wysokości przez wiatr. Dalej daglezji cała aleja i małe daglezje, takie wątłe – kto by pomyślał, że z tych chudzielców wyrosną olbrzymy.
Kora, igliwie, młode pędy, pączki, żywica i korzenie daglezji były wykorzystywane przez Indian na długo przed historią Davida Douglasa – wyrabiano z nich maści na skaleczenia I połamane kości, sporządzano lecznicze wywary z igliwia i kory, drewno używano do budowy schronień, z korzeni wyplatano koszyki. Młode pędy i gałązki smakują wybornie, zalane wrzątkiem, jak herbatka, są przy tym bogate w witamince C, więc zapobiegają przeziębieniom (podobnie jak sosna I świerk). Wielka porcja takiej herbatki to dobry pomysł na kąpiel przy  sztywności stawów. Napar z kory Indianie stosowali przy problemach trawiennych, nadmiernych miesiączkach, a z pączków sporządzali leki na choroby weneryczne.
Pączki i gałązki daglezji pachną intensywnie, to za sprawą zawartego w nich olejku eterycznego. Olejek daglezjowy wyróżnia się na tle olejków z innych drzew iglastych: zapach jest łagodnie sosnowy, bogaty w nuty drewna, słodkawy i zdumiewająco trwały. Pachnie nieco cytrynowo, jakby to były gotowe perfumy o zapachu lasu.

Ten post ma 3 komentarzy

  1. Anna Pakulska

    Inez, czytając poczułam się jakbym to ja siedziała w tym barze przy kawie, choć stoję tylko na przystanku autobusowym. Otwieram buteleczkę, która dopiero co wczoraj przyszła i delikatnie otulam się zapachem daglezjowego lasu. Jest cudny ❤️

  2. Wincent

    super

  3. Wincent

    super

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.